Maciej Świdzikowski gra w Radomiaku od sześciu lat a od kilku sezonów jest kapitanem zielonych. Na temat przeszłości, przyszłości oraz zakończonej rundzie jesiennej z kapitanem Radomiaka rozmawiał portal Radom24.pl.
Damian Markowski (Radom24.pl): Jako beniaminek II ligi, zdobyliście 28 punktów w 19 spotkaniach. Jak oceniasz ten dorobek i ogólnie całą rundę jesienną rozgrywek?
Maciej Świdzikowski: -Szczerze mówiąc, ta pozycja w tabeli jest odzwierciedleniem naszej gry, tego wyniku - plasujemy się gdzieś tam w środku. W tej rundzie dobre mecze przeplataliśmy, tymi gorszymi. Początek rozgrywek w naszym wykonaniu był bardzo fajny, rozbudziliśmy apetyty i kibiców, ale także swoje. Niestety od meczu z Wisłą Puławy gdzieś to wszystko się posypało i nastąpiła weryfikacja, dlatego znajdujemy się na 7. miejscu, lecz ciągle jest to górna część tabeli.
Rok 2015 jest dla Radomiaka wyjątkowy. Najpierw awans, następnie nowy prezes i dyrektor sportowy. Będąc już w tym klubie 6 lat, uważasz, że teraz jest "najnormalniej"?
- Dokładnie, nastąpiła w końcu normalność (uśmiech). Jest tak jak być powinno. Organizacyjnie to naprawdę jest to spory przeskok - jest wszystko dobrze poukładane. Nic, tylko trenować...
Kapitanem Radomiaka zostałeś w stosunkowo młodym wieku. Jak to jest grać z opaską na ręku dla największego klubu w regionie, który ma tak fantastycznych kibiców? Czujesz w ogóle jakąś presję z tego powodu, czy już się do tego przyzwyczaiłeś?
- Dla mnie to na pewno wielka nobilitacja. Jest to fajna sprawa, choć nie czuję w związku z tym żadnej presji, ale wiem, że wiele osób z drużyny liczy na mnie - to więc potęguje mnie do jeszcze cięższej pracy na rzecz zespołu.
Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że w swoich pierwszych sezonach gry w Radomiaku byłeś taki trochę wybuchowy, za bardzo energiczny - niepotrzebnie tracąc siły, a od pewnego czasu jesteś ostoją spokoju, dojrzalszym zawodnikiem, prawdziwym kapitanem?
- Nie ukrywam, że może coś w tym jest. Ciężko jednak mi to oceniać. Wiadomo, że od takiej oceny jest trener, czy kibice. Każdy ma tam jakieś swoje zdanie, ale może tak być. Z wiekiem przychodzi doświadczenie i myślę, że tak jest w moim przypadku.
A może to zasługa zostania ojcem oraz mężem?
- Możliwe, że akurat to się tak zbiegło w czasie. Trzeba było sobie pewne rzeczy w głowie poukładać i mogło to też mieć znaczenie.
Podczas Twojej kariery w Radomiaku, przez klub przewinęło się aż 11 trenerów. Który nauczył Cię najwięcej, którego najlepiej oceniasz oraz wspominasz? Może tego obecnego, tj. Jacka Magnuszewskiego?
- Zgadza się. Spora liczba trenerów przewinęła się przez okres mojej gry w Radomiaku - było dużo tych zmian. Ja staram się jednak od każdego ze szkoleniowców wyciągać jakieś pozytywne aspekty, uczyć się od nich, ale na pewno najlepiej współpracowało mi się z Dariuszem Dźwigałą oraz z obecnym trenerem - Jackiem Magnuszewskim.
Maciej Wichtowski, Michał Markowski, Piotr Robakowski, Rafał Kalinowski, czy Aleksiej Dubina. Tych wszystkich zawodników - łączy to - że nie potrafili oni wygrać rywalizacji z Maciejem Świdzikowskim. Do tego grona można dorzucić obecnych piłkarzy "Zielonych": Norberta Jędrzejczyka i Radosława Sylwestrzaka. Z którym z nich jednak najlepiej Ci się współpracowało?
- Najdłużej grałem bodajże z Aleksem (Aleksiej Dubina - przyp. red.), dlatego z nim najlepiej się rozumiałem na boisku i współpraca ta bardzo fajnie wyglądała, ale teraz także jest okej - czy to z Norbertem, czy Radkiem w minionej rundzie - było dobrze. Wiadomo, zdarzyły się jakieś tam błędy, ale zdarzały się i dobre mecze, więc pozytywnie oceniam również obecną współpracę z kolegami z zespołu.
W 2011 roku przebywałeś na testach w Pogoni Szczecin oraz Dolcanie Ząbki. Teraz, gdy Twoja forma jest na dobrym, stabilnym poziomie, nie pytają się o Ciebie kluby z wyższych lig?
- Szczerze mówiąc - nie pytają się. Przynajmniej nic takiego do mnie nie dotarło. Ja mam jednak ważny kontrakt z Radomiakiem do końca przyszłego roku, więc nie ma mowy o jakimś odejściu. Jest tu mi dobrze, założyłem rodzinę. Czuję sentyment, utożsamiam się z tym klubem, także w tej chwili nie ma w ogóle mowy o tym, aby gdzieś się "ruszać". Co innego jakby się trafiła oferta - może z Ekstraklasy - bowiem jest to dla każdego jakaś tam upragniona liga, ale na razie nie ma takiego tematu. Spokojnie dążę do celu z Radomiakiem, żeby grać w jak najwyższej lidze - tutaj w Radomiu.
Załóżmy, że dostajesz dobrą ofertę z solidnego klubu z I ligi. Co robisz, przyjmujesz ją, czy zostajesz w Radomiaku?
- Ciężko teraz gdybać. Tak jak wspomniałem, na obecną chwilę - nie wyobrażam sobie odejścia z Radomiaka, ale nie chciałbym gdybać, co innego gdyby taka oferta się pojawiła, jakieś konkrety bym znał i wtedy mógłbym się do tego odnieść.
Na swoim koncie masz 52 występy w Młodej Ekstraklasie. Jak wspominasz grę dla Legii Warszawa?
- Był to dla mnie bardzo fajny okres w mojej przygodzie z piłką. Była to taka namiastka sporej piłki, ponieważ doświadczaliśmy gry na nowoczesnych stadionach. Wtedy może nie było aż tylu aren co obecnie, dlatego każdy wyjazd na obiekt chociażby Wisły Kraków, był wielkim przeżyciem. Ponadto przez ten okres mojej gry w Legii poznałem wielu fajnych kolegów, którzy porobili naprawdę wielkie kariery, tak jak Maciek Rybus, czy Artur Jędrzejczyk. Bardzo miło więc wspominał ten czas.
18 września 2007 roku, mając zaledwie 18 lat - zagrałeś w barwach obecnego wicemistrza Polski przeciwko Ruchowi Chorzów w rozgrywkach Pucharu Ekstraklasy. Czy gra u boku Dicksona Choto, Jakuba Wawrzyniaka, czy Miroslava Radovicia była dla Ciebie niezapomnianym przeżyciem?
- Zgadzam się w 100%, była to niezwykła chwila w mojej przygodzie z futbolem. Tak samo jak występy w Młodej Ekstraklasie - Puchar Ekstraklasy, to była namiastka tej wielkiej piłki. Mogłem wyciągnąć jakieś doświadczenie i na pewno to bardzo dobrze wspominam.
Dlaczego więc odszedłeś z Legii? Nie było szans na grę w pierwszym zespole, prowadzonym wówczas przez Jana Urbana?
- Chodziło o to, że tych szans w pierwszym zespole było mało - pomimo tego, że byłem podstawowym zawodnikiem Młodej Ekstraklasy. Trzeba było więc spróbować się gdzieś w seniorskiej piłce. Mi zawsze było blisko do Radomiaka, jeździłem z kibicami na wyjazdowe mecze - jestem kibicem zielonych od lat, także chciałem w klubie ze Struga grać. Na szczęście, tak się złożyło, że dostałem telefon od ówczesnego dyrektora sportowego Radomiaka, Łukasza Podlewskiego. No i tak się to potoczyło, że poszedłem najpierw na wypożyczenie, później był transfer definitywny i w swoim ukochanym klubie jest aż do teraz.
Jak Ci się gra na stadionie lokalnego rywala? Czujecie się już tam jak u siebie w domu, jak na Struga?
- Przede wszystkim, każdy z nas jest profesjonalistą i chociażby nam się tam nie podobało, to i tak musimy się do tego przyzwyczaić, musimy się przestawić. Nie możemy narzekać. Wiadomo, że stadion przy ul. Struga to jest specyficzna i ważna dla nas lokalizacja. Z sentymentem każdy podchodzi do tego obiektu. Tam jest miejsca dla Radomiaka, ale są takie okoliczności, a nie inne, czekamy na nowsze czasy, czyli ten lepszy obiekt. Musimy się chwilę przemęczyć. Pewne jest, że nigdy przy Narutowicza nie będziemy czuli się jak u siebie, ale nie możemy na taki stan rzeczy narzekać.
Czy jednym z Twoich marzeń jest wyprowadzić zespół Radomiaka - jako kapitan - w pierwszym spotkaniu na nowym obiekcie przy ul. Struga?
- O, tak! Zgadza się. Na pewno musi jeszcze trochę czasu upłynąć, ale myślę, że każdy z nas by chciał na tej arenie się pokazać. Najlepiej w wyższej lidze, niż obecna. Zobaczymy więc, ale mogę zapewnić, że będę dążył z całych sił do tego, aby tak się stało.
Tracicie pięć oczek do czwartego Znicza Pruszków. O co będzie grał Radomiak w rundzie wiosennej? O spokojne utrzymanie, czy może coś więcej?
- Przede wszystkim powalczymy o górną połowę tabeli, gdyż wiadomo - to się wiąże z wyższymi stypendiami, a to jest dla klubu istotny zastrzyk finansowy, dlatego wiemy, że gramy przede wszystkim o tą pierwszą "9", ale każdy z nas jest na tyle ambitny, że chciałby grać o pełną pulę, czyli o awans. Niestety, straciliśmy sporo tych punktów w połowie rundy. Tego bardzo szkoda, jednak sezon jest na tyle długi, że możemy się włączyć o awans do I ligi. Teraz do tego spokojnie podchodzimy, bo wiadomo - ta strata jest i duża i mała. Pięć punktów w piętnaście spotkań można bardzo szybko odrobić, ale nie zapędzamy się, nie wybiegamy gdzieś tam w przyszłość. Walczymy na razie o te podstawowe cele, czyli tą górną połowę tabeli.