Portal twojradom.pl przeprowadził wywiad z Markiem Sadowskim czołowym piłkarzem Radomiaka lat 80-tych z którym w 1984 roku wywalczył awans do I ligi. Zachęcamy do ciekawej lektury.
W Ekstraklasie występował Pan w barwach trzech różnych zespołów. Proszę powiedzieć, który zespół, Radomiaka, Motor czy Siarkę wspomina Pan trener najlepiej?
Marek Sadowski: - Trudno powiedzieć jednoznacznie. Z Radomiakiem awansowałem do 1 ligi, z Motorem również awansowałem, a do Siarki przyszedłem kiedy drużyna już awansowała i przyszedłem na rok gry tam. Bardzo miłe, chyba najmilsze wspomnienia są z Radomiakiem. Byłem wtedy młody. Dla mnie był to pierwszy olbrzymi sukces. Mielimy fantastyczny zespół, który po rundzie jesiennej zajmował zdaje się 5. miejsce w tabeli. W zasadzie na każdym meczu było po 15 tysięcy ludzi, 3-4 godziny przed meczem stadion pękła już w szwach. Także chwile nie do zapomnienia. Również awans z Motorem w dwumeczu z Pogonią Szczecin też był fajnym wydarzeniem, tym bardziej, że było to w moim rodzinnym mieście.
Panie Trenerze, a jak Pan właśnie ocenia tamte czasy. Wywalczenie przez Radomiaka awansu do I ligi oraz ten cały szalony sezon 1984/85?
- Przyszedłem do Radomiaka w przeddzień awansu. Przychodziłem do bardzo mocnego zespołu. Nie byłem wtedy nawet pewny gry tam. Przypominam tylko, że przychodziłem z Lublinianki, z którą wtedy spadliśmy z II ligi. W krótkim okresie rozwinąłem się bardzo w Radomiaku, dzięki moim bardziej doświadczonym kolegom, którzy przy moich umiejętnościach odpowiednio mnie pokierowali, odpowiednio mi pomagali w grze. Nie mieliśmy wielkiego zespołu jeśli chodzi o grę ofensywną, za to byliśmy mocarzami jeśli chodzi o grę defensywną, straciliśmy wtedy bardzo niewiele bramek. Mieliśmy fantastyczny zespół, do tego jeszcze kibice, którzy nas dopingowali, wspierali nas. Byliśmy bardzo blisko kibiców, bo większość chłopaków była z Radomia, ewentualnie z Radomiem była związana. Każdy z nas chciał tego awansu i go w końcu osiągnęliśmy bodajże na dwie kolejki przed końcem ligi.
A propos właśnie kolegów z drużyny. Jak wspomina Pan, obok Pana, inne legendy radomskiej piłki m.in. Krzysztofa Koszarskiego, Ryszarda Mrozka, Arka Skoniecznego, Marka Wojdaszkę czy Andrzeja Niedziółke czy innych zawodników, który wtedy z Panem występowali?
- Fantastyczni koledzy. To jest tak, że na boisku tworzyliśmy kolektyw, tworzyliśmy zgrany zespołów. Niekoniecznie wszyscy musieli się przyjaźnić poza boiskiem, natomiast wychodząc na plac gry, robiliśmy wszystko dla drużyny, robiliśmy wszystko dla dobra klubu. Wydaje mi się, że obok Resovii byliśmy wtedy jednym z faworytów do awansu, jednak to my awansowaliśmy bo chyba bardziej tego chcieliśmy. A co do zawodników nie muszę chyba przypominać Ryśka Mrozka czy Marka Wojdaszkę. Szczególnie Ryśka, wychowanek Radomiaka, wiele lat w tym klubie, legenda Radomiaka. Krzysio Koszarski też po odejściu z Radomiaka zrobił karierę w Zagłębiu Lublin. Arek Skonieczny, zresztą mój przyjaciel, rozumieliśmy się doskonale. trener Antoniak umiał to połączyć, zgrać charaktery.
Panie Trenerze dotknęliśmy postaci Krzysztofa Koszarskiego oraz wspomniał Pan o wypełnionych trybunach na Struga. Nie wiem czy pamięta pan taką przyśpiewkę, która wtedy niosła się po trybunach "Hej RKS, do boju Radomiak Radom! Gdy broni Koszarski, gdy strzela Sadowski Radomiak jest Mistrzem Polski!"?
- Myślę, że głównie tu chodziło o rym w tej przyśpiewce (śmiech). Byliśmy doceniani jako zespół przez kibiców, za ambicję, za grę. mieliśmy fajny zespołów, kiedy się bawiliśmy, to się bawiliśmy, ale dobro drużyny i cel przed nią postawiony był dla nas najważniejszy.
W czasie pobytu w Radomiu miał Pan przygodę z reprezentacją Polski B w meczu z Czechosłowacją. Jak Pan wspomina tamto wydarzenie?
- Było to olbrzymie zaskoczenie. Wtedy, zdaje się, że byłem w szerokiej kadrze na Mistrzostwa Świata. Z Radomiaka był Andrzej Niedziółka i ja. Pamiętam jak się o tym dowiedziałem nie przespałem nocy. To wyróżnienie ogromne. W meczu z Czechosłowacją i Andrzej był wyróżniony i ja. Więc myślę, że spełniliśmy pokładane w nas nadzieje. Do dziś wspominam to z ogromnym sentymentem i było to dla mnie wielkie przeżycie.
Niestety teraz muszę zadać to bardzo bolesne pytanie. Po rundzie jesiennej zajmowaliście 5. miejsce, proszę powiedzieć co się stało na wiosnę? Wyglądało to tak, jakby występował inny zespół. Choć pod koniec postraszyliście późniejszego Mistrza Polski, Górnika Zabrze...
- Zaczęło się od spotkania z ŁKS-em. Było wtedy strasznie zimno. Ja akurat zachorowałem wtedy, lekarze robili wszystko żebym mógł wystąpić, jednak niestety nie udało się. Przegraliśmy ten mecz 2:0. Potem wiadomo jak idzie, a nam niestety nie bardzo szło. Z różnych przyczyny, nie chce się do tego odnosić. Później jeszcze Krzysiek Koszarski złapał kontuzję, mieliśmy tylko Janka Makowieckiego, bardzo sympatycznego chłopaka, ale Krzysiek to był Krzysiek. Z nim za plecami byliśmy o wiele pewniejsi. Poza tym myślę, że tamte czasy były trochę inne. Nie tylko nasza gra, nasze umiejętności przyczyniły się do tego, że spadliśmy, bo stać na było na utrzymanie w 1. lidze.
W Radomiaku występował również Pana syn, Adrian. Czy konsultował on z Panem w kontekście przenosin do Radomia?
- Ja byłem za tym, żeby on tam grał. Uważałem, że umiejętności miał na to żeby grać. Gdzieś chyba przy jego umiejętnościach czysto piłkarskich, nie do końca miał takie predyspozycje charakterologiczne jak ja do gry. Wiadomo to jest inna pozycja. Ja chciałem grać, ja wszystko robiłem żeby grać. To co umiałem to wypracowałem, jemu niestety troszkę przyszło łatwiej. Raz, ze trudniej jest dzieciom dorównać rodzicom, jest ot przy naszej mentalności jest to bardzo ciężko. on chyba nie poradził sobie z tym, poza tym były to inne czasy. My mieliśmy kontrakty wieloletnie. Jeśli zagrało się dwa, trzy razy słabiej, to nie było odstawiania do rezerw czy rozwiązywania kontraktów, tylko trening i dawania szans. Tutaj rotacja jest tak duża, że w tym okresie kiedy Adrian grał w Radomiaku przewinęło się kilkunastu zawodników i mało kto o nich pamięta. Ja chciałem, żeby grał, ale niestety nie udało się.
Panie trenerze proszę powiedzieć, czy śledzi Pan wyniki swoich byłych klubów? Wiadomo Motor, to teraz ligowy rywal Lublinianki, a jeśli chodzi o Radomiaka i Siarkę?
- Pierwsze wyniki jakie oglądam to właśnie tych zespołów, w których grałem, byłem trenerem bądź jestem w jakiś sposób związany z nimi. Zwłaszcza, że w Radomiu i Tarnobrzegu zostawiłem mnóstwo kolegów, paru przyjaciół. Zawsze bardzo miło do nich wracam, spotykamy się. Zresztą bardzo często jeżdżę na różne wydarzenia organizowane przez byłych zawodników czy klubu. Bardzo się z nimi utożsamiam.
Na koniec może jakaś recepta na sukces od Pana Trenera... Piłka w Radomiu czy w Lublinie jest obecnie na kiepskim poziomie. Zarówno Radomiak, Lublinianka oraz Motor występują w tej samej lidze. Proszę powiedzieć co według Pana ożywiło by te dwa, ważne ośrodki piłkarskie?
- Potrzeba ludzi, którzy dali by się pokroić za klub, utożsamiali się. Wiadomo, że fani Radomiaka są niemal na zabój związani z zespołem, klubem i chcieli by, żeby występował on jak najwyżej. A jeśli chodzi o awanse wiadomo, że są to pieniądze, odpowiednia organizacja klubu i ludzie pracujący w tym klubie. Wydaje mi się, że to wszystko, tylko trzeba spokojnie czekać aż wszystko przyniesie efekty.
Marek Sadowski - grał w Radomiaku w latach 1983-1988, rozegrał 135 meczów w których strzelił 7 bramek.