Przy okazji meczu z ROW-em Rybnik w Katowickim Sporcie ukazał się wywiad z prezesem Radomiaka Sławomirem Stempniewskim. Zachęcamy do lektury.
Bogdan Nather: Co pana skłoniło, żeby zostać szefem drugoligowego klubu? Rozumiem bez pytania, że to jest dla pana wyzwanie, ale chciał pan po prostu pokazać innym, że potrafi kierować klubem piłkarskim szczebla centralnego?
Sławomir Stempniewski: - Co mnie skłoniło? Odpowiem krótko - pasja, ryzyko, przygoda. Piłką nożną można się bawić na wielu płaszczyznach, do zaangażowania w Radomiaku namówił mnie mój wspólnik, autochton, a ja podjąłem rzuconą rękawicę i oto jestem.
Radomiak jest spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Jaki jest wkład władz Radomia w budowę silnego klubu?
- Spółkę tworzy czwórka biznesmenów - Piotr Nowocień, Paweł Redestowicz, Grzegorz Gilewski i ja. Jestem nie tylko prezesem klubu, ale również tworzę jednoosobowy zarząd klubu, ponieważ mam wystarczającą liczbę udziałów w spółce, by pełnić kierowniczą rolę w klubie. Nawiasem mówiąc podczas pierwszej konferencji prasowej doszło do zabawnej sytuacji, mianowicie jeden z obecnych na niej dziennikarzy zadał mi pytanie, jaki jest stopień zaufania zarządu do mnie. Cóż mogłem mu odpowiedzieć? Chociaż przyznaję, że czasami sam siebie się boję.
Nie wierzę, że miasto panu nie pomaga w zbożnym dziele przywrócenia Radomiakowi dawnej świetności, gdy w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia grał w ekstraklasie. Może pan liczyć na wynajem stadionu za symboliczną złotówkę, albo na pomoc finansową w utrzymaniu drużyny poprzez stypendia dla piłkarzy?
- Bez współpracy z władzami miasta nigdy nie podjąłbym się tego zadania. Współpraca pod tym względem jest niemal wzorowa. Uchwała Rady Miasta reguluje wysokość stypendiów dla zawodników, w zależności od klasy rozgrywkowej, w jakiej gra Radomiak. Inne są w trzeciej lidze, inne w drugiej, a inne będą w przypadku, gdy będziemy grali na zapleczu ekstraklasy. Powtarzam - nie zdecydowałbym się na ten projekt, gdyby nie było synergii lokalnego biznesu z miastem. W tym projekcie jest szansa na sukces, gdy masa krytyczna jest przekroczona. A to jest naprawdę region z dużym potencjałem.
Nie przeraża pan ogrom zadań, jakie stoją przed panem?
- Podkreślę raz jeszcze - jest to dla mnie duże wyzwanie, ale ci, którzy mnie znają wiedzą doskonale, że nie należę do ludzi strachliwych. Tego zadania także się nie boję. Podjąłem się z entuzjazmem zadania budowy nowoczesnego klubu, tworzenia jego struktur, na miarę tego miasta. Bo Radom zasługuje na dobrą piłkę.
Na końcu tego łańcucha jest ekstraklasa?
- Siedzi pan w sporcie wystarczająco długo, by zdawać sobie sprawę z tego, że z moich ust nie padnie żadna deklaracja odnośnie planów sportowych. Nie zamierzam pompować tego "balonika", bo wiem jak skończyli inni, którzy o tym zapomnieli i wpadli we własne sidła. Natomiast mogę złożyć deklarację, że zamierzam stworzyć optymalne warunki do profesjonalizacji klubu. Zresztą to już się dzieje. Mam na myśli projekt budowy akademii piłkarskiej, to jest integralna część nowoczesnego klubu. System szkolenia jest w tym wszystkim jeżeli nie najważniejszy, to na pewno bardzo ważny.
I dlatego "wyjął" pan z Lecha Poznań Marka Śledzia?
- Tak, to jest mój pierwszy transfer, bo na poprzednie nie miałem jeszcze żadnego wpływu. Nie muszę chyba dodawać, że Marka Śledzia uważam za najlepszego w Polsce człowieka od budowy systemu szkolenia. Marek został dyrektorem powstającej właśnie Akademii Radomiaka, będzie nadzorował ten projekt, który jest jednym z naszych priorytetów jeżeli chodzi o funkcjonowanie klubu. Podkreślam to z całą mocą – Akademia będzie jego integralną częścią. Ponadto Marek będzie pełnił w klubie funkcję dyrektora sportowego. Jeżeli chodzi o transfery piłkarzy, to przyłożę do tego rękę dopiero w zimowym okienku transferowym.
Co miał pan na myśli mówiąc po przejęciu władzy w klubie o budowie "wielkiego Radomiaka"?
- Oczywiście mam jakieś założenia. Ruszył mianowicie projekt budowy Radomskiego Centrum Sportu przy ul. Struga, w skład którego ma wchodzić nowy stadion Radomiaka i nowa hala sportowa. Chodzi o to, by w jednym miejscu grali nie tylko piłkarze, ale również siatkarze i koszykarze. Do momentu wybudowania nowego stadionu korzystamy ze stadionu MOSiR-u, który jest kojarzony jako stadion Broni Radom. Na tym obiekcie czujemy się gośćmi, na szczęście nie czuję żadnej walki miedzy oboma klubami. Może łatwiej jest mi rozmawiać, bo jestem człowiekiem z zewnątrz? Jak już wspomniałem, współpraca z władzami miasta jest wzorcowa, tak przyjaznych władz dla sportu dawno nie widziałem. Inne miasta naprawdę mogą nam tego pozazdrościć.
Jaka jest frekwencja na waszych meczach? Ma tendencję zwyżkową, czy jest constans?
- W Radomiu futbol wraca do łask, chociaż nie wiem, jak długo potrwa ten trend. Na mecze Radomiaka przychodzą całe rodziny, to cieszy. Regularnie ogląda mecze trzy tysiące widzów, ostatnio było co najmniej trzy i pół tysiąca kibiców. Podjąłem bowiem decyzję, że na nasze mecze wpuszczamy za darmo wszystkich byłych piłkarzy Radomiaka oraz wszystkich sędziów, niezależnie od szczebla.
Ogląda pan czasami mecze wyjazdowe swojej drużyny?
- Tak, ostatnio oglądałem mecz w Kołobrzegu z miejscową Kotwicą. Muszą być jednak spełnione dwa warunki. Pierwszy - mecz nie może być rozgrywany w niedzielę, bo wtedy mam inne obowiązki, a po drugie - w pobliżu musi być lotnisko. Mam bowiem licencję pilota, od dwunastu lat latam własnym samolotem. Jeżeli chce mi pan towarzyszyć, to zapraszam serdecznie.
Katowicki Sport