Czym dla pana jest tytuł Najpopularniejszego Trenera Roku 2005 w regionie radomskim?
- Jestem bardzo wzruszony i zaskoczony, bo nie spodziewałem się takiego przyjęcia. Chcę podziękować każdemu, kto na mnie głosował. To jest sympatyczne, bo coś, co było niemożliwe, stało się możliwym. Ludzie docenili to, że udało się wiosną utrzymać drużynę Radomiaka, mimo iż znajdował się w beznadziejnej sytuacji. Oczywiście największa zasługa w tym leży po stronie piłkarzy, którzy ten sukces wybiegali na boisku. Tego typu plebiscyty są wspaniałym pomysłem, doskonałą zabawą zarówno dla kibiców, jak i sportowców. W przeszłości zdarzyło mi wygrać podobny plebiscyt, gdy pracowałem w Olsztynie.
* Rozbudził pan apetyty kibiców, a zaraz potem zapowiedział pan swojej odejście z Radomiaka. Czemu nie dokończył pan swojego dzieła?
- Liczyłem, że wiosną pogramy o coś więcej niż utrzymanie. Gdyby nie porażki z ŁKS Łódź i Widzewem Łódź, Radomiak byłby wyżej w tabeli. Ale powiem przewrotnie, że te porażki sprawiły, że klub nie zbankrutował. Gdyby po rundzie jesiennej zajmował miejsce w pierwszej siódemce, piłkarze musieliby mieć wypłacone sowite premie. Chciałem, aby moi podopieczni powalczyli o coś więcej. Niestety, klub jest tak zorganizowany, że atmosfera w drużynie nie była najlepsza. Zawodnicy angażowali się w grę i treningi, ale ciągłe obiecywanie im pieniędzy i brak wiarygodności ze strony włodarzu klubu, nie budowało atmosfery. Przykro to mówić, ale po wyborach nowego zarządu więcej spodziewałem się po dyrektorze klubu. Jedynym i największym skarbem radomskiego klubu są wspaniali kibice. Ich będzie mi naprawdę żal.
* Gdyby jednak kiedyś ktoś złożył panu propozycję powrotu do Radomiaka, to rozważyłby pan ją?
- Oczywiście, bo od żadnego klubu, w którym pracowałem, się nie odżegnuję. Wracałem już do Polonii Warszawa, dwukrotnie zatrudniano mnie w Stomilu Olsztyn. Kto wie, co jeszcze się zdarzy.
* Co pan teraz robi?
- Na razie odpoczywam, mimo że na brak ofert z różnych klubów nie narzekam. Do wiosny nie zamierzam nigdzie pracować.