Radomiak jest klubem, którym od dawna rządzą paradoksy, a nie ludzie. Kolejny mamy teraz. Klubowa kasa świeci pustkami, a trenerowi Witoldowi Mroziewskiemu udało się zbudować naprawdę niezły zespół.
Choć życiowy optymizm nakazuje nie oglądać się za siebie, trudno przejść do porządku po tym, co stało się na Struga półtora miesiąca temu. I nawet nie dlatego, że po "słynnym" karnym spartaczonym przez Swetosława Byrkaniczkowa serca sympatyków Radomiaka na chwilę się zatrzymały. Głównie dlatego, że klub najprawdopodobniej zaprzepaścił, a w najlepszym wypadku oddalił przyszłość, która przynajmniej na papierze rysowała się w bardziej różowych niż obecnie barwach.
Analiza niepowodzenia radomskiego zespołu na zapleczu ekstraklasy nie ma w tym momencie sensu, ale jest jedna rzecz, której nie sposób pominąć. To oczywiście sfera organizacyjna i finansowa klubu. Otóż Radomiak nie od dziś przypomina molocha na glinianych nogach. Na rynkach kapitałowych takie twory nazywa się wydmuszkami. Pompowane do granic absurdu muszą kiedyś pęknąć i nic po nich nie pozostaje. Mam oczywiście nadzieję, że taka przyszłość klubu ze Struga nie czeka, ale wiem jednocześnie, że ekonomia jest bezwzględna i jeśli mechanizmom rynkowym nie stawi się czoła w odpowiednim czasie, to skutki są najczęściej opłakane.
W tym momencie stoją mi przed oczami osoby działaczy. Otóż otoczeni niespotykanym w innych ośrodkach kraju mecenatem miasta chyba nawet przez moment nie mieli i nie mają wizji funkcjonowania Radomiaka. W zdecydowanej większości zajęli pozycje wyczekujące, a w pewnych momentach ich postawa stała się wręcz roszczeniowa. A tak przecież dalej być nie może. Miasto, owszem, może pomagać, bo i tak od co najmniej dwóch lat robi to w ogromnym zakresie, ale pewnych rzeczy za zarząd nie załatwi. Prezes klubu Janusz Czarnecki chyba długo myślał, aż wreszcie to zrozumiał. Tyle tylko, że zamiast podjąć próbę znalezienia rozwiązania z patowej sytuacji, podał się do dymisji. Lepiej późno niż wcale, ale to oczywiście w żaden sposób nie poprawia naprawdę dramatycznej sytuacji finansowej klubu.
Niestety, nadal pobożnym życzeniem pozostaje w Radomiaku sternik z prawdziwego zdarzenia. Człowiek, który ma i pieniądze, i futbolową pasję, i wiedzę potrzebną do postawienia klubu ze Struga na nogi. Dlatego teraz w przeddzień inauguracji rozgrywek "zieloni" jak nigdy potrzebują ludzi mogących ich wspomóc w przeróżny sposób. Kibice już nieraz pokazali, że Radomiak może na nich liczyć. Obecnie znów ich potrzebuje, bo od ich postawy, a zwłaszcza gremialnego kupowania kart wstępu, zależy być albo nie być klubu, który ma za sobą blisko stuletnią tradycję.
Na szczęście niezły zespół zbudował Witold Mroziewski. Na zbytnie hołubienie trener ten oczywiście nie zasługuje, bo postawionego przed nim zadania - utrzymania zespołu na zapleczu ekstraklasy - nie wykonał. Z drugiej jednak strony obiecał, że stworzy drużynę, która w rok powróci tam, gdzie jej miejsce, i wydaje się, że przynajmniej na razie słowa dotrzymuje. I choć trudno wydawać takie opinie tylko na podstawie nazwisk, treningów i spotkań kontrolnych, to potencjał ludzki, jak zwykł mawiać szkoleniowiec, mamy w Radomiu niezwykle ciekawy. Osobiście cieszą mnie dwie rzeczy - mocna defensywa i kreatywna druga linia. Gdyby jeszcze nieco lepszy był atak...
Osobny rozdział stanowią młodzieżowcy "zielonych", spośród których co najmniej dwóch musi stale przebywać na boisku. Adrian Sadowski, Tomasz Kotwica, Michał Walkiewicz i wspomniany Dukalski nie są może rewelacyjni, ale sroce spod ogona też nie wypadli i przy wsparciu starszych kolegów powinni w lidze zaistnieć.
Na co więc będzie stać Radomiaka, który sportowo błyszczy, a finansowo leży? Odpowiedź na to pytanie przypomina niestety wróżenie z fusów. Jeśli znów zdarzy się cud i działaczom uda się zabezpieczyć pieniądze na funkcjonowanie zespołu, o ligowe wyniki jestem spokojny. O tym, że zawodnicy znów będą żebrać o należną im gotówkę, nie chcę nawet myśleć. W takiej sytuacji może sprawdzić się najczarniejszy ze scenariuszy. I wiele osób chcących coś ugrać dla siebie, kręcąc się przy klubie, a nic nie dając w zamian, powinno zdać sobie wreszcie z tego sprawę.