Grzegorz Stępień: Rozpoczął Pan lekkie treningi, więc kontuzja, której doznał Pan przed meczem z Heko Czermno, nie okazała się chyba zbyt groźna?
Rafał Szwed: Urazu, który uniemożliwił mi grę podczas meczu z Heko, nabawiłem się prawdopodobnie w spotkaniu ze Śląskiem Wrocław, w którym występowałem dzięki środkom przeciwbólowym. Jestem po diagnozie lekarskiej i okazało się, że mam trochę naderwane włókna mięśnia. Kilka dni odpoczywałem, ale zacząłem już biegać i spróbuję teraz normalnie trenować. Jeśli nic mnie nie będzie bolało, będę w sobotę do dyspozycji trenera.
Widać było, że każdy dzień spędzony na Struga pozytywnie wpływał na Pańską formę. Nie obawia się Pan, że taka przymusowa przerwa może przeszkodzić Panu w dojściu do optymalnej dyspozycji?
- Moja absencja w treningach nie była zbyt długa i raczej nie powinno to mieć wpływu na moją formę. Wręcz przeciwnie, te kilka dni odpoczynku może mi nawet pomóc.
Widać, że większość zawodników wraca już do zdrowia, ale kontuzje i choroby to chyba największe nieszczęście, jakie od początku sezonu prześladuje Radomiaka.
- To prawda. Szkoda, że po świetnym, zwycięskim meczu ze Śląskiem nie mogliśmy zagrać w tym samym składzie, bo byłaby większa szansa na kolejną wygraną. Ale tak to już jest, że w środku sezonu przychodzą kartki, kontuzje i trzeba dysponować szerokim, wyrównanym składem, aby miał kto walczyć na boisku. Bo kiedy w zespole jest 18 zawodników o wysokich umiejętnościach, to i rywalizacja jest większa, i ewentualne osłabienie nie jest tak odczuwalne.
Taką kadrą dysponuje przecież Radomiak. Czego wobec tego tej drużynie brakuje?
- Rozmawiamy o tym i rzeczywiście zbyt rzadko udowadniamy, że potencjał mamy naprawdę duży. Paradoksalnie gramy lepiej na wyjazdach. Może dlatego, że tam odczuwamy mniejsze obciążenie psychiczne. Większość kibiców w Radomiu jest wspaniała, ale są i tacy, którzy nie oszczędzają nas, jeszcze gdy mecz trwa. Ja akurat jestem uodporniony na tego typu zaczepki, ale jest kilku chłopaków, którzy się autentycznie przejmują wyzwiskami pod swoim adresem. Zespół był przecież budowany dość długo i potrzebował czasu na zgranie i wypracowanie własnego stylu. Myślę, że jeśli wyjdzie nam jakiś mecz u siebie, to wszyscy będą zadowoleni. Dlatego powinniśmy być rozliczani z własnych dokonań po spotkaniach, a najlepiej po zakończonej rundzie. Uważam, że mecze, jakie pozostały nam do rozegrania, dają szanse na zdobycie sporej liczby punktów i marsz w górę tabeli.
Mówi Pan o presji, a mnie się wydaje, że gracie słabo u siebie, bo podobnie jak większość polskich drużyn nie potraficie konstruować akcji w ataku pozycyjnym.
- Winy za naszą postawę i wyniki absolutnie nie zwalam na kilku czy kilkunastu osobników z trybun, którzy nie wytrzymują ciśnienia i krzyczą, co im ślina na język przyniesie. Większość drużyn wie, jak groźną ekipą potrafi być Radomiak i przyjeżdżając do nas, nastawia się na murowanie własnej bramki. Z takimi zespołami gra się ciężko, to fakt. Na wyjeździe role się odwracają i wtedy radzimy sobie lepiej. Inna sprawa, że nasze nierówne i twarde boisko sprzyja poczynaniom defensywnym.
Teraz Radomiak znów gra na wyjeździe, na dodatek z najsłabszym zespołem ligi. Powinno być łatwiej o zwycięstwo?
- Bardzo chciałbym wystąpić w tym meczu, bo miałbym bezpośredni wpływ na wynik spotkania. A jeśli chodzi o wynik, to tego nikt nie jest w stanie przewidzieć. Mogę powiedzieć, że na naszych treningach widać duże zaangażowanie wszystkich zawodników, a co nawet ważniejsze - kilku chorych wraca do zdrowia. Trzeba będzie po prostu wyjść i walczyć o wygraną. O obronie remisu nie ma mowy, bo punkty są nam za bardzo potrzebne, abyśmy zadowolili się jednym. Nasz dotychczasowy dorobek - 13 punktów - jest fatalny.